* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

piątek, 19 kwietnia 2024

Weronika Szalewicz-Karda: Odkryj mnie

beYA, Helion, Gliwice 2024.

Wybór

Skoro o autyzmie zrobiło się ostatnio głośno, kwestią czasu było, aż ten temat trafi do literatury popularnej. Weronika Szalewicz-Karda postanowiła wpleść go w romansową obyczajówkę spod znaku young adult, a w swoim debiucie „Odkryj mnie” udało jej się dość precyzyjnie nakreślić problemy i potrzeby ludzi neuroatypowych. I nawet jeśli pojawiają się tu drobne uproszczenia fabularne, książkę będzie się czytać dobrze tym wszystkim, którzy poszukują niebanalnych (mimo że jednokierunkowych) lektur rozrywkowych.

Klara przeżyła właśnie zawód miłosny: straciła dziewictwo z chłopakiem, który na jej uczucie nie zasługiwał i zwyczajnie się nią zabawił, chociaż kierowany wyrzutami sumienia przyznał się do tego po fakcie. I to najsłabszy punkt powieści, ale oczywiście bohaterce (i autorce) potrzebne było takie doświadczenie do zbudowania dalszej fabuły. Klara nie szuka towarzystwa rówieśników (ani partnera życiowego, co martwi jej mamę). Źle czuje się w hałasie i unika tłumów, studenckie życie w jej wykonaniu dalekie jest od imprez i spotkań ze znajomymi. Ale Klara dziwna nie jest. Dziwny jest Eryk, jeden z kolegów z roku. Eryk swoim zachowaniem przykuwa uwagę i naraża się na złośliwości i zaczepki. Potrafi wprost powiedzieć, co mu nie pasuje, a czasami wpada we wściekłość i w gniewie bywa przerażający dla otoczenia. Nie lubi rozmawiać, unika kontaktu wzrokowego, ale potrafi sobą zaintrygować. Klara może go bliżej poznać, bo ma uczyć gry na pianinie jego młodszą siostrę: wszyscy poprzedni nauczyciele się wycofali, ponieważ dziewczynka jest w spektrum autyzmu i jej reakcje są dalekie od spodziewanych. Tymczasem Klara próbuje do Ingi dotrzeć, czyta o osobach z autyzmem i rozmawia z matką podopiecznej. Dzięki temu też coraz bardziej może zrozumieć Eryka. A to prowadzi do pogłębiania znajomości.

Dziewczyna nie szuka związków – ale poznaje nową osobę z różnymi jej oczekiwaniami, wadami i zwyczajami – często odmiennymi od własnych. Sama też pozwala się odkryć. I oswaja temat autyzmu: uświadamia czytelnikom, że inność nie zawsze musi wywoływać strach czy odrzucenie. Eryk może doświadczać tego, co „normalni” rówieśnicy mają na co dzień – zwłaszcza jeśli jest świadomy swoich ograniczeń lub specjalnych potrzeb. Jeśli uda się do pubu, będzie potrzebował słuchawek wygłuszających, jeśli wejdzie do biblioteki… może mu przeszkadzać ostre światło. Tego typu bodźce, na które nie zwracają uwagi zwykli ludzie, neuroatypowym przeszkadzają – i Klara uczy się, jak to wyłapywać i eliminować. Dzięki empatii, może stworzyć Erykowi przestrzeń przyjazną a jednocześnie niewykluczającą. Sama też dostaje sporo w zamian. Kto powiedział, że związki mają być schematyczne i powtarzalne, jednakowe dla wszystkich?

Weronika Szalewicz-Karda skupia się na tym, żeby przekazać odbiorcom informacje o autyzmie i przyzwyczaić do spektrum, co momentami wypada trochę szkolnie dla neuroatypowych. A jednocześnie wykonuje ważną pracę popularyzatorską, nie tracąc na jakości fabuły. Proponuje dobrą narrację i wciągającą opowieść – nie chodzi tu o wyłącznie o potencjalny związek Eryka i Klary – liczy się również motyw szczęścia mamy, relacja z ojcem i z przyjacielem, który jest też pracodawcą, z małą Ingą… Każdy, kto pojawia się w orbicie Klary, staje się w jakiś sposób ważny do odkrywania tożsamości – i prawd o świecie. I dlatego ta obyczajówka, chociaż pozbawiona fajerwerków, wypada bardzo ciekawie.

czwartek, 18 kwietnia 2024

Genki Kawamura: Sto kwiatów

Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2024.

Rozstanie

Ta książka jest wstrząsająca – bo dotyka tematu, który może stać się udziałem każdego, bez wyjątku. Genki Kawamura zaprasza odbiorców do intymnego świata, relacji dorosłego syna z matką. W „Stu kwiatach” Izumi – młody mężczyzna, który wkrótce zostanie ojcem – mierzy się z chorobą rodzicielki. Yuriko zapada na demencję, a choroba w błyskawicznym tempie pustoszy jej pamięć (co w zasadzie dla bohatera mogłoby nawet być pewnego rodzaju pocieszeniem: autor nie rozkłada na lata cierpienia płynącego z rozłąki i „dziwnych” zachowań bliskiej osoby. Rejestruje za to bardzo przekonująco postępy demencji i ich wpływ na relacje rodzinne. Ale – co ważne – w tej sytuacji domownicy są wsparciem. Tyle tylko, że trudno o wzory postępowania w chwili, gdy w grę wchodzą silne emocje. Zagubienie, jakie odczuwa Izumi, będzie dla czytelników w pełni zrozumiałe – bezradność to naturalna reakcja na objawy demencji u najbliższych. Jednak Genki Kawamura sugeruje pewne postawy – wprowadza ważne wskazówki dzięki domowi opieki, do którego Yuriko ostatecznie trafia: właścicielka wie, jak traktować swoich podopiecznych, żeby nie odbierać im człowieczeństwa – i jak rozmawiać z członkami rodziny. Ale przecież rolą „Stu kwiatów” nie jest udzielanie porad (co najwyżej – zrozumienie, jeśli ktoś znajdzie się w podobnej sytuacji). To książka, która wyzwala silne emocje. A to za sprawą przekonującej narracji, narracji wielopoziomowej. Głos zabiera tu Yuriko (właściwie czytelnicy mają dostęp do jej monologów wewnętrznych, żeby zobaczyć, jak rozpada się jej pamięć i świadomość – ale pojawia się też jej dziennik pisany w czasach jej burzliwej młodości, dzięki któremu Izumi może poznać nieznane szczegóły z romansowej przeszłości mamy). Przez większą część książki odbiorcy otrzymują podgląd codzienności Izumiego – łącznie z dylematami i wspomnieniami – nie wszystkie są krzepiące, jednak wyjaśniają częściowo zachowanie matki.

Co zatem jest w książce przerażające? Przede wszystkim bezradność. W drugiej kolejności: nieuchronność tego, co przyjdzie wkrótce. Izumi boi się tego, co stanie się z jego matką, ale też – lęka się utraty tożsamości czy cierpienia najbliższej mu osoby. Trudno mu też poradzić sobie z własnymi odruchami: najbardziej w pierwszych reakcjach kusi protest, krzyk i sprzeciw – co z kolei prowadzi do zawstydzenia drugiej osoby i prób ukrywania problemów z pamięcią. Izumi nie chce krzyczeć na matkę, ale nie umie inaczej radzić sobie z własnymi emocjami. Dopiero dzięki mądrym wskazówkom właścicielki domu opieki może zacząć bardziej refleksyjnie podchodzić do tego, co się dzieje – i pogodzić się z utratą najtrudniejszą dla każdego dziecka (bez względu na jego wiek). Nie ma tu magicznych recept, są jedynie drobne radości, które można chwytać, żeby wykorzystać ostatnie chwile razem. Nie ma tanich pocieszeń – jest mądra informacja o tym, jak zmieni się rzeczywistość. „Sto kwiatów” to powieść wyjątkowo mocna przez swoją prawdziwość. Jedyne, co wydaje się tu nadużyciem, to mocne skrócenie czasu choroby, ale wiadomo, że autor nie chce czytelników nudzić powtarzalnością schematów ani bezustannie przypominać o cierpieniu. Genki Kawamura jest precyzyjny i w opowieści – genialny. Chociaż ta książka bywa momentami mocno niewygodna, nie pudruje świata i nie obiecuje, że wszystko się ułoży – prezentuje człowieczeństwo ludzi z demencją. To najważniejsze przesłanie autora dla odbiorców: nawet jeśli chory zachowuje się jak małe dziecko albo irytuje swoimi postawami, wciąż zasługuje na szacunek i miłość. I właśnie dlatego „Sto kwiatów” powinno stać się lekturą obowiązkową dla całych społeczeństw.

środa, 17 kwietnia 2024

Ewa Nowak: Pożar w fabryce

Harperkids, Warszawa 2024.

Cena zazdrości

Ewa Nowak nie boi się fabuł dynamicznych i zapewniających potężny skok adrenaliny najmłodszym odbiorcom. Książka „Pożar w fabryce” – czytanka na trzecim poziomie serii Czytam sobie – jest tego najlepszym przykładem. To opowieść, która jest dla dzieci przestrogą i zbiorem porad, wskazówek, co robić w sytuacji zagrożenia (a przy okazji także informacją, czego nie robić i jak pod żadnym pozorem się nie zachowywać: przekonuje się o tym boleśnie Hubert, jeden z bohaterów tomiku). Jest tu mała Róża, dziewczynka, która należy do drużyny strażackiej. Róża może uczyć inne dzieci, jak zachowywać się w przypadku zagrożenia pożarem i jak unikać niebezpieczeństw. Przekazuje najważniejsze dane szkolnym kolegom – i to sprawia, że w jej bracie budzi się zazdrość. Hubert nie przemawia do innych na szkolnych apelach, to nie on jest podziwiany i doceniany – nic dziwnego, że staje się bardzo zazdrosny i postanawia dać Róży nauczkę. Tyle tylko, że sytuacja w opuszczonej fabryce wymyka się spod kontroli i to, co miało być głupim żartem, staje się śmiertelną pułapką.

„Pożar w fabryce” to tomik, od którego dzieciom będzie się trudno oderwać: muszą się przekonać, czy bohaterom uda się uciec i uniknąć poważnych konsekwencji nieprzemyślanych działań. Akcja rozgrywa się błyskawicznie, mimo że w ramach narracji Ewa Nowak przemyca też podpowiedzi cenne dla odbiorców: pisze, co robić, kiedy grozi (nie tylko dzieciom) prawdziwe niebezpieczeństwo. To, co kilkulatkom wydaje się zwykłym wygłupem czy niegroźnym wybrykiem, może kogoś kosztować życie: zamalowanie znaków pozwalających strażakom na dotarcie do ujęć wody czy na dojazd do zrujnowanego budynku nie zasługuje na uznanie, nawet jeśli cieszy rówieśników. Róża w sytuacji zagrożenia zachowuje zimną krew i powtarza sobie zasady bezpieczeństwa – tylko to może zrobić, kiedy już wezwie pomoc. Ale jej zachowanie staje się wzorem dla odbiorców – dzięki dynamicznej akcji łatwiej będzie czytelnikom zapamiętać konkretne porady i wcielić je w czyn w razie potrzeby. Adrenalina pozwala na zapamiętywanie kolejnych działań – „Pożar w fabryce” pod tym względem działa lepiej niż jakakolwiek instrukcja postępowania.

Opuszczona fabryka kusi – zachęca do tego, żeby sprawdzić, jak działają stare gaśnice. Tylko że Hubert i jego koledzy nie są w stanie przewidzieć konsekwencji swoich postaw – a te przerosłyby nawet niejednego dorosłego. W starym budynku, już i tak samym w sobie niebezpiecznym, dzieje się wiele – a nie obejdzie się bez interwencji i pomocy z zewnątrz. Sytuacja może skończyć się tragicznie, chociaż Róża wie, co zrobić i jak się uratować. Ewa Nowak pisze tutaj i o wspaniałej pracy strażaków, i o niepotrzebnych dramatach – zwraca uwagę na to, że w najtrudniejszych chwilach należy zachować spokój i działać metodycznie, bo chaos i panika mogą tylko pogorszyć sprawę. Takie potraktowanie czytelników – bez taryfy ulgowej dla bohaterów – bardzo zmienia perspektywę odbioru. Dzieci będą tę książkę czytać z uwagą i silnymi emocjami, zapominając przy tym, że to publikacja, która ma służyć ćwiczeniom: to czytanka treningowa, do sprawdzania sprawności lekturowej najmłodszych. Ewa Nowak jednak świetnie zdaje sobie sprawę z tego, że żeby przekonać dzieci do wysiłku, musi je odpowiednio zachęcić – wybiera do tego bardzo dobrą metodę.

wtorek, 16 kwietnia 2024

Paul Scraton: Duchy Bałtyku. Podróże wzdłuż niemieckiego wybrzeża

Czarne, Wołowiec 2024.

Odkrywanie Pomorza

Eseje, jakie proponuje Paul Scraton w tomie „Duchy Bałtyku” urzekają swoją melodyjnością i łapaniem chwili. Autor podróżuje, żeby opowiadać – przemierza tereny, o których pisze, żeby dzielić się z czytelnikami całą ich zmysłowością i ulotnymi wrażeniami – tu może liczyć się nawet pogoda, która wpływa na interpretację wiadomości lub uruchamia wspomnienia. Paul Scraton wykorzystuje jednostkowe skojarzenia, fakty z przeszłości i efemerydy: sięga po prywatne zwierzenia i po przypadki z życia wzięte po to, żeby charakteryzować miejsce, budować jego legendy i brzmienia. Z tego składają się „Duchy Bałtyku” – tom, którego nie da się opisywać w kategoriach reportażu, chociaż reportażowego stylu odmówić mu nie można. Dla autora liczą się bardziej doświadczenia niepowtarzalne a łączące się w jeden migotliwy opis. Przeplatają się tu przeszłość i teraźniejszość, co z konieczności wskazuje na wielokulturowy charakter miejsca – i nie pozwala zapomnieć o tym, co składało się na całą historię. Wskrzesza ją autor z fotografii i z komentarzy, z napisów widocznych w sklepach i w bocznych uliczkach i z pejzaży – aktualnych i minionych. Odmalowuje przed czytelnikami fakty i sceny ważne z perspektywy wielkiej historii, ale i te, które po prostu ukształtowały egzystencję jednostek. Są tu książki, obrazy i życiorysy: nawiązania do kultury i do obyczajowości poprzedniej epoki, wszystko to, co pozwoli uświetnić interteksty, nada wartości prostym westchnieniom. Infantylizmu się tu nie uświadczy: autor nigdy nie zatrzymuje się na tym, co powierzchowne – chociaż takie rozwiązanie kusi, przecież bycie tu i teraz i dzielenie się z odbiorcami całym wachlarzem zdarzeń zmysłowych to prosta droga do uproszczeń. A jednak Paul Scraton od uproszczeń stroni, interesuje go za to malarska (albo fotograficzna) precyzja w budowaniu klimatu. Wie, że czytać go będą nie tylko odbiorcy znający konkretne prezentowane tu tereny, ale też tacy, którzy nigdy śladami „Duchów Bałtyku” nie będą mogli wyruszyć. Tych ostatnich wyręcza zatem autor w zwiedzaniu, dostarcza im wiadomości i przeżyć, które pozwolą wypełnić lukę i odczuć klimat przedstawianych miejsc.

Są „Duchy Bałtyku” książką tak daleką od przewodnika, jak to tylko możliwe – oczywiście autor opiera się na faktach i wykorzystuje wiedzę do stworzenia opisów, ale unika suchego rejestrowania zabytków czy komentowania wydarzeń historycznych w tonie rodem z podręczników – interesuje go to, co blisko ludzi. To, co ukształtowało miejscowych, co wpływało na ich wybory i na ich postawy. Płynnie przechodzi od rejestrowania doświadczanych wrażeń do czasów sprzed kilku dekad – i jest w tym działaniu bardzo przekonujący, każdy krok może stanowić pretekst do zanurzenia się w przeszłość i do rozważań na temat tego, co minione. „Duchy Bałtyku” pełne są takich właśnie łagodnych zwrotów i zakrętów, autor meandruje z przyjemnością tworzenia. Rejestruje zestaw doznań, z których następnie układa kolejne fragmenty książki. Ucieka od tego, co doskonale czytelnikom znane – podróżuje, żeby zrozumieć, zastanawia się na miejscu, analizuje to, co ma przed oczami – żeby na pewno nie pominąć żadnego elementu składającego się na niezwyczajność miejsca. Paul Scraton nawet jeśli coś doskonale zna, próbuje strategii naiwnego – dziwi się światu i dzięki temu może dochodzić do odkrywczych wniosków. Radzi sobie z takim pomysłem za sprawą poetyki – narracja w tej książce, doskonale przemyślana i staranna, wypełniona jest synestezyjnymi opisami i osobistymi spostrzeżeniami. Nie ma w niej fałszu, jest pogodzenie się z przeszłością, która teraz funkcjonuje jako tworząca przestrzeń. Chociaż to zakorzeniona w rzeczywistości publikacja, mocno poetycko może odbiorcom pobrzmiewać. Nawet jeśli autor akurat wprowadza do opowieści tematy trudne i wciąż bolesne.

poniedziałek, 15 kwietnia 2024

Zofia Stanecka: Basia i tajemnice ogrodu

Harperkids, Warszawa 2024.

Ochrona

Bo to jest tak, że nie docenia się bliskości drzew, parków czy terenów zielonych i rekreacyjnych w centrum miasta, dopóki nie stanie się coś, co uświadomi ludziom, jak ważny jest taki azyl. „Basia i tajemnice ogrodu” to proekologiczny tomik, w którym Zofia Stanecka naprościej jak się da tłumaczy, dlaczego warto dbać o tego typu miejsca – tłumaczy niby najmłodszym, ale przez nich chce trafić też do dorosłych, którzy będą dzieciom czytać przed snem. W końcu trudno sobie wyobrazić lepsze wyjaśnienia niż te ze świata sześcioletniej Basi, nieprzypadkowo ta seria od dekad cieszy kolejne maluchy. Tym razem wszystkim doskwiera upał. Basia nie ma siły iść i bez przerwy sięga po wodę, jej kuzynka boi się czołgania po drodze (przecież jeśli wszyscy się usmażą, tak będzie wyglądał spacer). Dorośli też mają dosyć skwaru – odzyskują siły dopiero, gdy wejdą między drzewa. Cień w parku pomaga znieść najgorętsze chwile – do tego stopnia, że Basia i Janek chcą nawet walczyć o to, które z nich będzie dosiadać kamiennych lwic strzegących bramy. Bo park to mnóstwo atrakcji. Z jednej strony – lody, nieodłączny element upalnego dnia. Z drugiej strony – rozrywki znane już poprzednim pokoleniom. Ponieważ Basi towarzyszą także dziadkowie, mogą pojawić się anegdoty na temat statecznych i rozsądnych rodziców – z czasów, kiedy oni byli dziećmi. Park uruchamia wyobraźnię i pozwala odpocząć. Skrywa się w nim wiele ciekawostek – warto zatem rozglądać się wokół i zadawać pytania. W parku do odwiedzających podchodzą wiewiórki, a powietrze w magiczny sposób oczyszcza się ze spalin. I tylko trudno znieść, że niektórzy nie potrafią uszanować przyrody i wycinają w korze drzew swoje inicjały. Basia jednak dowiaduje się, jak dbać o przyrodę (i dlaczego!), przekonuje się na własnej skórze, jak ważne jest schronienie przed palącym słońcem. Odwiedziny w parku to niemal rodzinne święto – sposób na spędzenie wolnego czasu razem. Nikt się tu przecież nie znudzi, zwłaszcza że tak wiele jest do odkrycia. Zofia Stanecka wybiera idealny sposób na dotarcie do swoich docelowych odbiorców – i na przemówienie do rozsądku ich rodzicom i dziadkom – przypomina, że o zieleń w mieście należy dbać, bo kara za zaniedbania przyjdzie szybko, gdy tylko nadejdą ciepłe dni.

Jak zawsze przygody Basi ilustruje Marianna Oklejak, która wie, co zrobić, żeby przyciągnąć dzieci do książki – jest tu sporo kolorów i ciekawych wydarzeń przedstawionych na prostych ilustracjach. Roześmiana nieidealna sześciolatka to obietnica wspólnej zabawy – wszyscy odbiorcy chcą razem z nią odkrywać codzienne tajemnice. Tomik jest bardzo kolorowy, ale nie odwraca uwagi od tekstu – ilustracje stanowią idealne dopełnienie stylu Zofii Staneckiej i przenoszą w świat przez nią kreowany – kreowany, a przecież bliski zwyczajności znanej większości kilkulatków. Przygody Basi to coś więcej niż lektura i lekcja wiedzy o najbliższym otoczeniu. To przeżycie, które wprowadzi odbiorców do rzeczywistości.

niedziela, 14 kwietnia 2024

Dana Simpson: Fibi i Jednorożec. Pod gwiazdami. Tom 11

Egmont, Świat Komiksu, Harper Collins, Warszawa 2024.

Pewność siebie

Fibi to mała dziewczynka, która przyjaźni się z jednorożcem, piękną Marigold. Nie jest w tym świecie wyobraźni jedyna – jej bliska niekoleżanka bywa noszona w lektyce przez gobliny (przynajmniej kiedy nikt nie widzi, bo musi zachowywać pozory i udowadniać, że nie jest nerdem jak Fibi). Bohaterka, która najwyraźniej stworzona została jako pokłosie przygód Calvina i Hobbesa teraz może zawładnąć odbiorcami w różnym wieku – chociaż i tak ze wskazaniem na młodszą publiczność. Z pewnością jednak czytelnicy docenią ironię i sarkazm stale obecne w relacjach między kilkulatką i jej wyjątkową przyjaciółką. Marigold w tej relacji zdaje się przez cały czas poświęcać – to ona jest tą inteligentniejszą i bardziej niezwykłą postacią (a fakt, że zadziera przy tym nosa, jest jednym z czynników komicznych). Zapatrzona w siebie Marigold pozwala z humorem podejść do świata jednorożców – nie są to istoty tak idealne, za jakie się postrzegają. Dzięki temu opowieść nabiera barw.

Dana Simpson tworzy proste i wyraziste kadry, duże i kolorowe. Bez trudu daje się tu odczytywać cały wachlarz emocji z mimiki Fibi i Marigold (a przecież rysowanie jednorożców nie wydaje się proste). Koloruje swoje komiksy, a to i wielkość ramek sprawiają, że cykl wydaje się być kierowany do dzieci. Tymczasem dowcip zawarty w kolejnych obrazkach i historyjkach opiera się na żartach wysokiej próby – wiele tu niespodzianek, które z przyjemnością odkrywać będą także dorośli czytelnicy. Dana Simpson dobrze rozumie świat dzieci i ich wyobraźnię – ale od Calvina i Hobbesa odchodzi w tym, że Marigold to postać znana całej rodzinie Fibi – nie zastyga w bezruchu, gdy ktoś patrzy. Funkcjonuje wprawdzie w wyobraźni, ale zapewnia potrzebne dziecku towarzystwo – i zastępuje opiekunów. Fibi ze swoją niezwykłą przyjaciółką może się wygłupiać do woli, ale sama staje się też ofiarą jej zgryźliwych komentarzy. W końcu Marigold to jednorożec, któremu wszystko się wybacza.

Tomik – kolejny w rozbudowanej serii – składa się z krótkich obrazków rodzajowych i scenek, które są standardowo dobrze puentowane. Dana Simpson proponuje tu kolejne żarty zamknięte w relacjach z codzienności. Takie rozwiązanie dobrze się sprawdza: nie ma ograniczeń do stripu, cała historia może zmieścić się na jednej stronie albo zająć kilka – w zależności od potrzeb i chęci powiedzenia czegoś o bohaterkach. Pozwala też na zmiany tematyczne, nie znudzi czytelników jednokierunkowością wysiłków – za każdym razem mamy tu do czynienia z nową sytuacją i nowymi motywami prowadzącymi do odmiennych puent. To śmiech jest podstawowym celem lektury (chociaż dołączy tu też podziw dla precyzji rysunkowej – zwłaszcza w prezentowaniu prawdziwych uczuć postaci, sporo dopowiedziane jest bezpośrednio w obrazkach). Fibi i jednorożec to bohaterki, które łatwo polubić. Dostarczają rozrywki wysokiej klasy – i chociaż to z pozoru zwykłe komiksy, warto zwrócić na nie uwagę i wkroczyć w świat, w którym króluje wyobraźnia. Bo przecież nie jest to zabawa tylko dla najmłodszych czytelników – chociaż oczywiście łatwiej będzie takimi tomikami przekonać dzieci do czytania.

sobota, 13 kwietnia 2024

K. N. Haner: Call girl

Ale Wydawnictwo, Warszawa 2024.

Prawda

Chociaż „Call girl” jest prostą powieścią, sytuacja bohaterki, Aurory, mocno się komplikuje za sprawą podejmowanych przez nią decyzji. Dziewczyna studiuje prawo i dorabia (także po to, żeby wspomóc rodziców) jako call girl. Doszła już do takiej wprawy, że jest w stanie wykonywać domowe czynności podczas telefonicznych dyżurów: nie angażuje się przecież w to, co mówią do niej klienci. Nie ignoruje tylko jednego, człowieka, który dzwoni do niej, żeby porozmawiać, a nie dla seksualnych podniet. Z nim nie podejmuje flirtów, zresztą mężczyzny nie interesuje sekstelefon: woli po prostu spędzić trochę czasu na linii z Candy, bo pod takim pseudonimem Aurora funkcjonuje w branży. Nieznajomy jest hojny, a do tego wyrozumiały – stanowi odskocznię od problemów, a sam nigdy nie staje się natarczywy. Dba o Candy – chociaż wie, że to tylko wirtualna znajomość, która nie ma szansy przenieść się do realnego życia. Ale znacznie ważniejsze niż praca zarobkowa Aurory staje się jej życie studenckie – bohaterka bardzo stara się dobrze przygotowywać do zajęć i walczyć o najlepszy staż. Przeszkodą w tym staje się jeden z wykładowców, Hektor Cross. Postrach całej studenckiej braci starannie zapracował na swoją opinię – jest wybuchowy i złośliwy. A ponieważ Aurora nie zwykła hamować swoich reakcji, najczęściej mu podpada – i nie pomaga tu nawet fakt, że dzięki przyjaciółce jest w stanie przenieść znajomość z Hektorem na prywatny poziom.

„Call girl” to prosta powieść erotyczna z mocno rozwiniętym wątkiem obyczajowym. K. N. Haner proponuje tu ograniczoną liczbę postaci, tak, żeby od początku było wiadomo, kto się z kim ma związać. Oprócz Aurory i Hektora pojawiają się wyłącznie drugoplanowi bohaterowie – zwłaszcza najlepsza przyjaciółka Aurory i jej narzeczony. Podwójna tożsamość pana nieznajomego dla odbiorczyń przestanie być tajemnicą niemal natychmiast: autorka wplata w dialogi sporo przesłanek pozwalających odkryć właściwe oblicze dzwoniącego do Candy człowieka. A ponieważ w fabule buzują silne uczucia – liczy się przede wszystkim możliwość błyskawicznego przechodzenia od nienawiści do namiętności. Aurora i Hektor nie mają zbyt dużo możliwości do realizowania swoich pragnień – więc każde sam na sam skwapliwie wykorzystują (ale autorka dość ascetycznie traktuje ten aspekt ich znajomości). Bardziej liczą się zewnętrzne komplikacje, które rozciągać się mają na kolejny tom. Silne emocje psują wszystko – mogą nie tylko pokrzyżować plany na przyszłość, ale także uniemożliwić potencjalny związek. Tymczasem K. N. Haner chce baśni – nie wystarczy, że bohaterowie mogą ze sobą sypiać i traktować seks jako remedium na codzienne zmartwienia, powinni jeszcze odkryć w sobie bratnie dusze, a przynajmniej możliwość bycia razem mimo wszystko. Żeby urozmaicić fabułę, autorka wplata jeszcze wątek kryminalny. Na stażu Aurora może wziąć udział w rozprawie, w której czteroletnie dziecko było świadkiem morderstwa: chłopiec jest aktualnie dobrze pilnowany, a jego stan nie pozwala na przesłuchania, jednak ponieważ tylko dziecko może wskazać mordercę matki – to Aurora wymyśla, jak do niego dotrzeć. Problem w tym, że na sali sądowej staje przeciwko swojemu kochankowi. Tak K. N. Haner szuka sposobu na przekonanie do siebie czytelniczek i na urozmaicenie opowieści o erotycznej przygodzie – i dokonuje tego za sprawą sięgania po rozwiązania z różnych gatunków literatury rozrywkowej.